Ze Stambułu pojechaliśmy do Ayvaliku na wybrzeżu Morza Egejskiego – wyczytaliśmy w przewodniku, że jest tam sielankowa plaża na wyspie/półwyspie...
Ze Stambułu wystartowaliśmy autokarem zwykłą drogą, ale później nasz autokar załadował się na prom, który ściął trochę drogę, płynąc przez M. Marmara – nam to było na rękę ze względu na miłe widoki:)
Przebiliśmy się wreszcie do najbliższej miejscowości przed Ayvalikiem, ale ostatni bus na wyspę już odjechał, więc zaczęliśmy gadać z taksówkarzami (tzn. ja zacząłem gadać…). No i wtedy, jakoś tak nieroztropnie, nie dogadałem się co do kwoty, a dodatkowo taksiarz oszukał nas co do odległości. Jak przyszło płacić to myślałem, że mnie krew zaleje - do dziś pamiętam kwotę: 20 MILIONÓW!!! No nic, całe szczęście, że plaża na wyspie nam wynagrodziła – była taka w stylu „leżaczek, palemka i zachód słońca”, czysta sielanka. Spędziliśmy tam przyjemną noc, a Ewa cały czas śmiała się z mojej przygody taksówkowej i z tego, że byłem tak strasznie zły:)
Rano pojawił się natomiast kolejny problem – jak wydostać się z tej super plaży, nie płacąc znowu jakiś astronomicznych kwot??? Na parkingu stały różne fajne kampery, więc postanowiliśmy stopować. Wyhaczyłem pierwszego lepszego kolesia, który zbliżał się do swojego kampera – Włoch, mówi po angielsku, zaprasza! No to hyc i już jesteśmy w ich (jechał z żoną) samochodzie. Gadka szmatka, no i się okazało, że jego żona jest Polką – dobra nasza, jedziemy i sadzimy faki napotkanym taksiarzom (tzn. ja w myślach sadzę, bo nie mogę sobie darować, że tak się dałem zrobić!).