Wystartowaliśmy pociągiem z Ełku do Warszawy, gdzie mieliśmy przystanek z noclegiem u naszych przyjaciół, Jurków, którzy ostatnio przejechali kawał Azji i nawet to opisali na blogu (www.jurki.elk.pl), a wtedy mieli jechać z nami, jednak ostatecznie wybrali edukację (czyt. pisanie magisterki;)).
Po nocy w stolicy zapakowaliśmy się ponownie w pociąg, tak żeby nad ranem być w Przemyślu. No i w Przemyślu zaczęły się wątpliwości, czy na pewno chcemy jechać "sławnym" autokarem i mieć przesiadkę i nocleg w Bukareszcie... Teraz się z tego śmiejemy, ale w owym czasie Bukareszt (a szczególnie okolice dworca) opisywany był jako Sodoma i Gomora, a my się po prostu daliśmy przestraszyć opowieściami o dzieciach odurzonych klejem i atakujących turystów. A szkoda.
Wpakowaliśmy się więc do pociągu Przemyśl-Lwów i zmieniliśmy zaplanowaną trasę. W przedziale trafiliśmy na bardzo miłą dziewczynę, jadącą na Ukrainę odwiedzić swoją mamę, która opowiedziała nam o swoich mołdawskich korzeniach i ciężkim życiu mamy za kilkadziesiąt dolarów miesięcznej emerytury.
W pociągu tym po raz pierwszy błysnęły nam złote zęby – wzięliśmy to za znak, że podróż ta będzie bogata w niezapomniane wrażenia…