W Czerniowcach musieliśmy kupić hrywny, żeby zaklepać sobie kolejny bilet - tym razem Czerniowce-Bukareszt (wahaliśmy się ciągle co zrobić z tym Bukaresztem i czyhającym tam na nas niebezpieczeństwem…). Wyszedłem więc przed dworzec i poleciałem do taksówkarzy (w końcu to najlepsze źródło informacji). Najlepsze źródło informacji stało w grupie kilku osób i jak się do mnie uśmiechnęło, to zdałem sobie sprawę, że chyba nigdy w życiu nie widziałem tyle złota w jednym miejscu. Skojarzyłem to z błyskiem w pociągu i teraz już byłem pewien – bogactwo niezapomnianych przygód już na nas czeka!
Panowie taksówkarze powiedzieli, że najlepiej wymienić pieniądze tam – i wskazali na rozklekotaną Ładę na dworcowym parkingu. Jak tam, to tam. Podchodzę do „kantoru”, w którym siedzi smutny, grubszy pan. Szyba się opuszcza i mam okazję wydukać, że chcę wymienić tyle to a tyle dolarów, i jaki jest dziś kurs. Pan – kurs jest taki i nie podlega negocjacji, grzecznie się zgadzam – smutny pan otworzył szafkę po stronie pasażera, z której wysypały się banknoty różnej maści, a było ich tyle, że smutny pan nie mógł później jej domknąć, jednak wcale się nie speszył, tylko dalej był smutny. Pomyślałem sobie wtedy, że pieniądze rzeczywiście chyba szczęścia nie dają…
Z hrywnami w kieszeni poszliśmy kupić bilet – pani w kasie szybko się z nami dogadała, ale później przez 15 min. wypisywała nam bilety przez kalkę na 3 kartonikach. „Ale to nieważne. Ważne, że na wejście był ważny”:)
Weszliśmy do wagonu, w którym oprócz nas jechał tylko Japończyk, pani wagonowa sprawdzająca bilety i obsługująca samowar (czaj, czaj:)) oraz pan, który się po prostu szwendał (ale okazał się później bardzo pomocny…).
Trochę nas zdziwiło, że jedynym pasażerem oprócz nas jest samotnie podróżujący, starszy Japończyk, no ale nic, ważne że jedziemy.